Marek Rodzeń wraz z synem Dawidem zdobyli Mont Blanc, najwyższy szczyt w Europie. Tym samym wpisali się na niezbyt dużą listę alpinistów, którym się to udało. Jak sami mówią nie był to spacer jak w Tatrach, lecz prawdziwa wyprawa na wysokość 4809 metrów nad poziomem morza. Dla wyobrażenia, jest to wysokość na którą nie wzlatują już turystyczne awionetki, czy małe śmigłowce.
Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się już w styczniu. - Najpierw w Brusach: siłownia, ścianka wspinaczkowa, narciarstwo biegowe, a potem w polskich górach – opowiada Marek Rodzeń. Wspinaczka na dach Europy wymaga bowiem nie tylko wytrzymałości fizycznej, ale również odpowiedniego przygotowania sprzętowego. Ze względu na wysokość niezbędna jest także stopniowa aklimatyzacja, dlatego na tak wysoką górę nie da się wejść w jeden dzień. Wszystko było poprzedzone kolejną serią treningów, tym razem już w Alpach.
Samo wejście na Mont Blanc podzielone jest również na etapy. W pierwszym dniu dochodzi się do jednego z dwóch schronisk górskich. W kolejnym, o ile pogoda na to pozwoli, można próbować zdobyć szczyt, choć czasami trzeba poczekać nawet kilka dni.
Zdobycie szczytu - jak mówi Rodzeń, to ogromy wysiłek dla organizmu. Trzeba też przejść bardzo niebezpieczny odcinek, na którym często dochodzi do wypadków z powodu sypiących się z góry skał. Jest też przejście po bardzo niebezpiecznej grani. – My akurat szliśmy powiązani ze sobą liną. Zasada jest taka, że gdy jeden z nas odpadnie od skały w jedną stronę, to drugi musi natychmiast skoczyć w drugą, aby zrównoważyć oddziałujące siły i uchronić współtowarzysza od upadku w przepaść – tłumaczy alpinista.
Podjęte ryzyko jednak opłaciło się. – Wejście na sam szczyt było czymś niesamowitym. Naprawdę. Widać wszystkie szczyty poniżej. To nie jest tak, jak czasami wchodzimy na Rysy, gdy wydaje się, że te Rysy nie są tym najwyższym szczytem. Tu jednak widać, że wszystkie te szczyty są poniżej. Frajda jest niesamowita – mówi Marek Rodzeń.
Szacuje się, że jeszcze kilka lat temu próbę zdobycia szczytu Mont Blanc podejmowało rocznie około 20 tysięcy osób. Niestety około 100, co roku także ginęło. Ze względu na liczne wypadki, wprowadzono duże ograniczenia dotyczące liczby osób, które otrzymają pozwolenie na wejście na najwyższą górę Europy. Obecnie zgodę taką otrzymuje około 3 tysięcy osób rocznie. Nie wszyscy jednak docierają na szczyt. Alpiniści z Brus podnoszą poprzeczkę. Przymierzają się teraz do wyprawy na Mount Everest.